"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 17 września 2015

Dzień sto osiemdziesiąty pierwszy- lanie wody.

Pamiętacie, że niecały rok temu przenosiłem mój magiczny magazyn. Ponieważ teraz jest przy szkole, to mieliśmy z tym trochę przepychanek z dyrektorem. Ogółem jak to dorośli ludzie jakoś je wszystkie ugadaliśmy już po tym jak Szef strzelił focha jak stąd do Pekinu, obraził wszystkich i ostentacyjnie wyszedł. Czyli gdy mogliśmy wreszcie spokojnie popracować. Stanęło na tym, że oddamy im część pomieszczeń przy samym wejściu. I dobrze na tym wyszliśmy gdyż okazało się, że akurat w tym pomieszczeniu co dostali na jednej ze ścian wychodzi wilgoć. Jakiś metr na metr, no ale problem jest. W związku z tym jednego dnia zorganizowali mikro-zebranie z ludźmi odpowiedzialnymi za tą inwestycję, żeby naradzić się co z tym fantem dalej począć. Spotkaliśmy się, otwieramy drzwi, a z dołu uderza w nas para i szum wody. Woźny szybko pobiegł zakręcić zawory, a po zorganizowaniu gumiaków weszliśmy do środka. Muszę przyznać, że po tym jak wywaliła rura z gorącą wodą zrobiła się całkiem miła sauna. Oddychać ledwo się da, gorąca woda miło grzeje stopy i skrapla się z sufitów. Tym sposobem poprzedni problem wilgoci zrobił się nieaktualny.
Oczywiście czym prędzej otworzyłem magazyn i nie zdziwiłem się. Sprzęt pływa sobie radośnie. A właściwie stoi w wodzie, bo jest za ciężkie, żeby się unosić. No nic, trzeba wziąć się do roboty. Na szczęście wykonawca przysłał zaraz ludzi i mogłem się zająć pracą intelektualną. Przede wszystkim, dlaczego mimo zatamowania wycieku woda ciągle stoi i nie spływa przez odpływy. Po inspekcji okazało się, że są zapchane zaschniętymi fugami. Ludzie odbierający inwestycję skwitowali to słowami “dziwne, u nas działało”... Czy ja pracuję w IT?
Udrożnione odpływy od razu zaczęły wylewać wodę. Patrząc po tempie, w jakim to postępowało robotnicy wysnuli wniosek, że gdyby nie to, to nie byłoby źle i kogoś trzeba powiesić za jaja. Patrząc na wiry tworzące się w odpływach wspomniałem czasy studenckie, gdy w środku pola opróżnialiśmy dziurę wielkości basenu olimpijskiego. I żałowałem, że w przeciwieństwie do tamtego wydarzenia nie mam pod ręką piwa. A może to i dobrze, bo spływanie długo nie trwało. Nie dlatego, że cała woda spłynęła, ale dlatego, że większość nie chciała spływać. Jeden z robotników wziął szuflę i pchnął wodę, z której część wleciała do odpływu, a reszta radośnie cofnęła się do niego. Posadzki samopoziomujące się… wasza mać… Koniec końców po spacerze po pomieszczeniach jednoznacznie potwierdziłem rzecz już oczywistą, odpływy są w najwyższym możliwym punkcie. Gratuluję, teraz do szufel.
W 3 godzinie przelewania wody wrócił inwestor z informacjami od ubezpieczyciela, że wyśle kogoś do oceny i żeby do tego czasu niczego nie ruszać poza usunięciem wody.
-Świetnie, to o której będzie, bo muszę rozłożyć sprzęt do wyschnięcia. Zaraz zacznie rdzewieć i gnić.
-W ciągu dwóch tygodni.
-W sensie dwóch godzin?
-Nie, dwóch tygodni.
-Ale, czemu tak?
-No czemu, czemu? Musiałem mieć ubezpieczenie do przetargu, to przecież wziąłem najtańszą ofertę.
Trudno. Zresztą przyjechał nie z tym, ale przywieźć swoim ludziom nowy zawór do zamontowania w miejscu starego, pękniętego. Oczywiście taki sam jak poprzedni, czytaj- najtańszy. Oczywiście nie posłuchałem z zostawieniem sprzętu, do momentu przyjścia przedstawiciela ubezpieczyciela (po prawie 2 tygodniach…) wszystko zdążyło wyschnąć. A ja zajmuję się upychaniem sprzętu na wyższych półkach, biorąc pod uwagę zamontowany zawór nie chcę, żeby cokolwiek stało w pobliżu podłogi.

9 komentarzy:

  1. Gdyby sprzęt z mojego magazynu tak radośnie pływał, moje łzy spowodowałyby większy potok niż pęknięta rura ;)

    Pozdrawiam, młoda urzędniczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczęśliwie mój jest zrobiony z mithrilu i nie muszę się martwić ;)

      Usuń
    2. Taki stary? ;)

      Młoda urzędniczka

      Usuń
    3. Spokojnie część z niego pamięta Kennedy'ego i pierwsze lądowanie na Księżycu ;P

      Usuń
    4. O matko, i nie możesz wybrakować? :D Który Ci nie pozwala, Szef czy Dziad? :D

      Młoda urzędniczka

      Usuń
    5. Wybrakowuję co jakiś czas, jednak Szef mówi "ale powoli, żebyśmy mieli pracę jeszcze na 20 lat" ;)

      Usuń
    6. Współczuję, naprawdę współczuję.
      Z drugiej strony mój szef najchętniej wybrakowałby wszystko na raz ;)
      Super, że piszesz tego bloga, cieszę się, że nie tylko ja codziennie zderzam się z urzędniczym betonem i absurdami

      Młoda urzędniczka

      Usuń
  2. Ożeszku.ajapie.r.olę! Banda matołów. Chłopie podziwiam i życzę wytrwałości w walce z wiatrakami. Szkoda tylko, że ten cały kabaret za pieniądze podatnika. Ehh

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, ale poczekaj do czwartku. O ile uda mi się dopisać notkę, bo co się za nią biorę to zaczyna mnie głowa boleć :P

      Usuń