"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 3 września 2015

Dzień sto siedemdziesiąty dziewiąty- kokokoko.

Pamiętacie pewnie jak tydzień temu pisałem, że już pierwszego dnia po powrocie z urlopu Szef od 7 rano postanowił zawalić mnie robotą. Bo już, bo trzeba, bo matko z dzieckiem, bo nie zdążymy, bo tego dużo, bo musisz pomóc, bo nie zdążymy, bo trzeba, bo kontrola, bo trzeba. Myślę- no trudno, jak trzeba to trzeba.
Tego pierwszego dnia zrobiłem 400 stron i jak już wiecie, tego samego dnia dowiedziałem się, że bezsensu się spieszyłem, bo całość ma być zrobiona na za trzy tygodnie. Super. W tym momencie już praktycznie wszystko miałem gotowe. Ale to nie było najgorsze.
Drugiego dowiedziałem się, że na nich ma być jeszcze dopisany numer egzemplarza, numer sprawy i po cztery pieczątki, ale Szef nie uznał tego za ważną informację 24h wcześniej, gdyż będę wpisywał je ręcznie. Na pytanie dlaczego nie mogły być wydrukowane, łącznie z tekstem z pieczątek, odpowiedział, że mogły, ale już wszystko wydrukowane to trzeba dopisać ręcznie. Co mnie najbardziej rozwaliło, to jego stwierdzenie “można było to wpisać od razu, byłoby szybciej”. Czyżby w pustce rodziła się jakaś świadomość?
Przez kilka kolejnych dni chodziłem z tym do Szefa wszystkich Szefów po podpisy i gdy tak mi opowiadał o swoich wojażach urlopowych to ze smutkiem patrzyłem na kolejne podpisane kartki, które w tym momencie mogłyby być gotowe. Ale nie są, bo Szef znów zamiast pomyśleć to się pośpieszył. Podobną sytuację miałem jeszcze przed urlopem, gdy pomagałem Dziadowi przy innym, również dłuższym dokumencie. Też trzeba było dokładnie te same rzeczy powpisywać, a do tego ponumerować jeszcze strony. Szef chciał, żeby numeru stron nie wpisywać i potem ręcznie “bo jak się pomylisz, to będzie trzeba jeszcze raz drukować”. I tak przecież będzie trzeba, bo muszę wymienić stronę z błędem, co też mu powiedziałem. Dodając, że ostatecznie to mi kompletnie wisi i mogę drukować bez numeru strony, ale w takim wypadku na bank to nie ja będę je ręcznie uzupełniał.
Tyle, że to było jeszcze przed wydrukowaniem, nie było jeszcze “po ptokach”. Choć dziwię się też sobie, że po takim czasie jeszcze nie wstrzymuję wszystkiego co robimy do momentu, aż całkowicie się upewnię, że faktycznie jest ok i wszystko co powinno się tam znaleźć już się znalazło.
I od tego momentu chyba będę tak robił. W momencie, w którym przychodziłem do tego wydziału jak wiecie nie tylko ja byłem na nowym stanowisku. Także Szef był świeżo upieczonym Szefem. Minęło już jednak sporo czasu i niewiele wskazuje na to, żeby miał się wyrobić, a wręcz przeciwnie. Coraz mniej ogarnia co trzeba robić. A może to po prostu ja zdobyłem doświadczenie i tak jak na początku tego nie widziałem, tak teraz bardzo dokładnie zauważam, że wyleci mu z głowy taka pierdoła jak dopisanie jednego słowa przez kopiuj-wklej żeby nie przystawiać prawie 1000 razy pieczątki, ale o załatwieniu sprawy ze sprzedażą swoich kur-niosek jego mózg informuje go perfekcyjnie. Bo ostatnio zniknął na 2h z roboty, a po powrocie pyta mnie, czy nie ma piór na plecach. Umówił się z klientem i musiał w trakcie pracy jechać na działkę i w koszuli wyłapywał kury...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz