"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 28 stycznia 2016

Dzień sto dziewięćdziesiąty siódmy- gdzie sens, gdzie logika?

Na pewno nie w Urzędzie. Ostatnio na tapetę wróciła kwestia wypłat. Szczególnie drażliwa dla mnie szczególnie po zapoznaniu się z różnymi doniesieniami prasowymi wskazującymi, że za jakiś czas czeka mnie podwyżka, bo będę zarabiał mniej niż najniższa krajowa. Szczęśliwie podwyżki są już praktycznie przesądzone i dzięki temu gigantycznemu zastrzykowi finansowemu w przyszłym roku nie trzeba będzie mi wyrównywać wynagrodzenia, bo będę miał parę zł więcej niż najniższa. Yay.
Z tym są w ogóle jaja. Problemem nie tylko jest brak podwyżek, ale też kominy w płacach urzędowych. Jakie kominy? Najmniej zarabiający urzędnik dostaje u nas ok 2k, najwięcej zarabiający ok 14k miesięcznie (+drugie tyle za emeryturę, bo jest już emerytem…). No dobra, ale może to różnica między sprzątaczem, a kierownikiem. W związku z tym przyjrzyjmy się samym dyrektorom wydziałów. Ci zarabiają od 3 do 9k. Tak, tak- osoba na tym samym stanowisku może mieć u nas wypłatę o 6.000 zł niższą, niż jej kolega. Wygląda tak dlatego, że jak są podwyżki to głównie po znajomości. A może nie tyle po znajomości, co po układach. “Zróbmy podwyżkę dla sekretarek” o 300 zł, dla “naszych” o 400. “Nie mogę dać podwyżki jednej osobie*, jak już to wszystkim” *-nie dotyczy tych co wystarczająco weszli w dupę. I tak się kręci, grosz do grosza i po kilku latach osoby z tym samym stażem na tym samym stanowisku mają bardzo różne wynagrodzenia i wtedy jeszcze wchodzą bonusy za wysługę lat czy waloryzacja, oba w % i jeszcze bardziej się rozjeżdżają.
Dlatego światłe władze mojego Urzędu postanowiły coś z tym zrobić. W celu zmniejszenia kominów zatwierdzili podwyżkę dla wszystkich o 5%. Więc ten, co zarabiał wczoraj 2.000 dziś będzie zarabiał 2.100 zł, a ten z 14.000 otrzyma 14.700. Kryzys zażegnany, nie musicie dziękować. Ale żeby nie było tak, że się nie starali, to jeszcze powołali komisję do wyznaczenia podwyżek. Jakby miała jakikolwiek sens, skoro od razu wiadomo wszystko… A jednak nie. Jest nadzieja, bo dozwolili w niektórych przypadkach podnieść o dodatkowe 2%. Byłoby to logiczne, gdyby przeznaczyć to na najmniej zarabiających, oh wait, dostaną znów po znajomości.
To tak jak Wam jakiś czas temu pisałem w kwestii rozbicia wewnętrznego Urzędu. Ale żeby zachować pozory nie tylko starania się, to komisja wzywała do siebie wszystkich dyrektorów, żeby z każdym przedyskutować kwestię podwyżek. Ale żeby nikomu nie było za miło i nie poczuł, że może mieć wpływ na coś, to opcja negocjacyjna była tylko jedna- albo 5% dla pracownika, albo mniej. Nie ściemniam w tym momencie- żaden dyrektor nie mógł negocjować większej podwyżki dla pracownika, bo np. zapierdala prawie na dwa etaty, ale jakby chciał, to chętnie zgodzą się na mniejszy wzrost płac dla niego.
A jeśli myśleliście, że to wszystko to szczyt żartów finansowych w Urzędzie, to lepiej sobie usiądźcie. Podwyżka miała być 6%, kilku ludzi ciężko o to zabiegało i nawet uzyskali jakieś sukcesy i obietnice, ale wcześniej chodziła inna grupa, która ustaliła 5%. Gdy usłyszała, że kolejna wynegocjowała coś innego to poszła do szefostwa się kłócić, żeby jednak było tak jak ustalili 5%. Chyba nie muszę dodawać, że nie opierali się tym namowom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz