"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 21 stycznia 2016

Dzień sto dziewięćdziesiąty szósty- na szybko.

Wrócimy szybko do Kółka Różańcowego, pewnie już o nim zapomnieliście, a ja zaczynam 2 rok mojej przygody z nimi. Myślę, że to może być temat na osobny temat i to całkiem długi, jednak dziś chcę się skupić tylko na jednym aspekcie. Bo Szef mnie wkurwił na tyle, że chciałem trzasnąć papierami o biurko, pięścią o jego ryj i wyjść. Niestety całkowite powody mojej wściekłości niekoniecznie będą tu dobrze zarysowane, bo to tylko szczyt wydarzeń, które postanowiłem wyciągnąć do mega notki o Szefie, którą od jakiegoś czasu już się odgrażam.
Kółko Różańcowe ma problemy z Szefem podobne do moich. Choć dla nich plusem jest to, że mają z nim do czynienia jakieś 3-4 razy w roku, podczas gdy ja 40h tygodniowo. A mimo to, ich szefowi już z trudem przychodzi hamowanie się. Ostatnio gdy odprowadzałem go trochę dalej niż do drzwi wydziału wypalił do mnie na korytarzu:
-Ja mam ciężkiego szefa, ale ty… o kurwa.
Wbrew temu co możecie podejrzewać z mojej strony nie poleciała ani litania ani wiązka i odpowiedziałem tylko “Hehe, nie wypada mi tego komentować”. A powinienem, powinienem w końcu zacząć wszystkim na prawo i lewo mówić jak jest.
W każdym bądź razie Kółko Różańcowe, jak reszta tego typu kółek ma teraz gorący okres- nowy rok, nowy budżet, nowe granty, nowe dotacje. I właśnie te kwestie finansowe załatwiamy. Nieoficjalnie (czyt. obowiązki nie wpisane w zakres obowiązków + brak dodatkowego wynagrodzenia) zajmuję się nimi ja. Ze mną się kontaktują i ja chodzę na ich schadzki- piątek, świątek i niedziela. Dosłownie, wczoraj dzwonili do mnie ok 20. Oczywiście wiecie, że nie mam służbowego telefonu. Więc i finanse głównie ja załatwiam.
Dzwonią do mnie.
-Cześć Młody, przepraszam, że przeszkadzam, ale mam takie pytanie dość ważne.
-No ok, słucham.
-Podobno są jakieś problemy z kasą?
-Nic mi o tym nie wiadomo.
-Czyli nie ma?
-Nie. Czyli nic mi o nich nie wiadomo. Jutro pogadam z Szefem i zobaczymy.
Oczywiście, że są. Ale Szef po spotkaniu ze Skarbnikiem nie uznał za istotne, żeby mi o nich powiedzieć. Problemy są na tyle poważne, że mogą kompletnie rozłożyć finansowanie Kółka Różańcowego (którego członkiem ostatnio postanowił zostać Szef wszystkich Szefów…) na cały 2016. Zadzwoniłem do nich, umówiliśmy się na spotkanie, żeby załatwić wszystko na miejscu. Oczywiście Szef wtrąca swoje 3 grosze i każe nam iść do Skarbnika, a nie najwyższego Szefa jak chcieliśmy. Ok, niech będzie.
Skarbnik jest jaki jest, ale przynajmniej konkretny. Jak coś powie tak ma być, nie zmienia zdania, nie powtarza milion razy, nie każe przyjść później, wali prosto z mostu, ale jest otwarty na jakieś negocjacje- byleby szybko i konkretnie. Załatwiliśmy sprawę. Wstępnie, bo po 5 minutach negocjacji był znudzony i tymczasowo okopaliśmy się na swoich stanowiskach w połowie drogi prawie osiągając kompromis. Twierdzi, że osiągniemy go z zyskiem dla każdego, ale niech Kółko napisze wniosek.
Pytam raz- do kogo adresowany?
-Do was, wy się tym zajmujecie, dostajecie, przychodzicie do mnie, ustalamy szczegóły. Żeby był papier i wszystko już ruszyło, a nie takie gadanie.
Gadamy, jeszcze jakieś ostatnie prośby, argumenty, pytam jeszcze raz:
-Wysyłają wniosek zaadresowany do mnie, ja przychodzę do ciebie i dopinamy szczegóły?
-Tak.
W tej rozmowie brały udział 4 osoby. Wracam do biura i mówię to Szefowi, on odpowiada “ok”.
Mija dzień, następnego późny wieczór na tyle, że zaczynam żałować rezygnację z decyzji o zakupie jakiegoś browara i rozważam, czy chce mi się skoczyć do pobliskiego marketu, w którym może ma zmianę ta niezdarna kasjerka z dużym dekoltem, której zawsze coś upada. Dzwoni telefon. Szef Kółka Różańcowego:
-No cześć, przepraszam, że znów tak późno, ale właśnie kończę to pismo pisać i chciałem się upewnić, że do was?
-Tak mówił skarbnik, ja innego pomysłu nie mam.
-No dobra. To jutro się widzimy.
Musicie wiedzieć, że oni zazwyczaj zanim jakieś pismo złożą, przychodzą do nas kurtuazyjnie je pokazać, żebyśmy jeszcze jakby co coś mogli zareagować. Tak jak zapowiedział, tak był następnego dnia. Siadamy w trójkę- ja, on, Szef.
Wpierw ja czytam to pismo, jest ok. Dość twardo postawiona sprawa, ale z opcją na negocjacje. Jestem zadowolony. Następnie bierze je Szef i gówno wpadło w wentylator.
-Ale czemu do nas?! Nie możesz pisać do nas!
-Skarbnik kazał…- zaczął przedstawiciel Kółka.
-A gówno skarbnik!
-Sam kazałeś nam do niego iść.
-No i co on niby powiedział?
-Powiedział, że mają pisać do nas- teraz ja się wtrąciłem- byliśmy tam w czterech, dwa razy pytałem o to. Tak mamy zrobić.
-Nie! Nie masz do nas pisać!
Zaczęliśmy się kłócić wszyscy. Koleś z Kółka tłumaczy mu, że zrobiliśmy jak kazał i o co mu teraz chodzi. Ja mu tłumaczę, że co za różnica, przecież nie może zabronić komuś pisać do nas szczególnie, że nasz wydział ma to wpisane w zadaniach. Nie. Nic nie dociera, kłóci się jakby od tego zależało jego życie. Zaczyna cisnąć po kolesiu, nie jakoś po bandzie, ale sugeruje, że co on sobie wyobraża, za kogo się uważa, itp. Koleś wściekły, bo nie chce pisać kolejnego pisma, zależy mu na czasie. Wpadłem na pomysł, mówię:
-Ok, daj mi to pismo, zasłonię nagłówek i skseruję w kolorze, nie będzie widać, że kopia. Skoczymy wtedy jeszcze raz dopytać i wpiszesz długopisem adresata jaki ma być.
I tak zrobiłem. Ale po chwili Szef załapał co po cichu konsultując się tylko przy użyciu Mocy chcieliśmy zrobić.
-Nie, nie. Weź to i jeszcze raz skseruj, ale w tym miejscu przyłóż wydrukowaną kartkę z adresatem, którego wskazuje.
No nie, przejrzał, że robimy to dla beki i Skarbnik każe wpisać nas i on to zrobi. Druga tura kłótni, że nie trzeba i wpisze sobie to długopisem. Nie, znów uparty jak osioł. Ok. Kseruję znów. Podaję kolesiowi z Kółka, ale pod tym podkładam puste. Udało się, szybkie pożegnanie i wychodzę z nim pod pretekstem skoczenia do kibelka.
-Serio, przepraszam za niego. Dwa dni temu mówiłem mu jak to mamy zrobić i słowem tego nie skomentował. Nie wiem co mu odwaliło.

A tak po prawdzie, to wiem. Ale o tym będzie notce o nim. Soon. Albo później niż soon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz