"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

piątek, 1 stycznia 2016

Dzień sto dziewięćdziesiąty trzeci- o zbliżającej się rewolucji.

Przynajmniej takie mam nadzieję, bo w przeciwnym razie oliwkowy mundur, broda i kubańskie cygara okażą się nietrafioną inwestycją.
Pracuję w Urzędzie już jakiś czas, konkretnie jakieś 5 lat. To z jednej strony krótko, z drugiej znacznie dłużej niż planowałem i mam nadzieję, że za kolejne 5 lat będę o urzędowej przygodzie mówił w czasie przeszłym paląc kubańskie cygara. Pomimo tego, że jestem jednym z najmłodszych stażem urzędników zatrudnionych w tym urzędzie (a uchylę rąbka tajemnicy- łącznie pracowników jest w granicach 250-350 luda), to i tak widzę jak bardzo źle zaczyna się robić.
I nie, nie mówię o tym co piszę tu w cotygodniowym reżimie. O tym, że Dziadowe śniadanie wali gównem, a Szef zachowuje formę w przebijaniu kolejnych granic absurdu. Nawet nie o tym, że zakresy obowiązków i obciążenie wydziałów pracą jest kompletnie oderwane od kompetencji i ilości pracowników do nich przypisanych. Mówię o narastającym wewnętrznym konflikcie.
Zanim ja tu się zjawiłem, jak słyszę, była to kraina mlekiem i miodem płynąca, gdzie owieczka żyła ramię w ramię z wilkiem, panowała wszechobecna miłość, zgoda i braterstwo. Potem, ciągle przed moim zatrudnieniem wszystko nagle się zesrało. Bardzo skutecznie wprowadzona została starożytna zasada divida et impera. Za pomocą dwóch, prostych narzędzi- pieniędzy i kabli. Pieniądze dzieli się nie równo, a także zdecydowanie nie wg zasług co rodzi wzajemne antagonizmy. Z kolei kable zostały zatrudnione i utrzymują bliskie stosunki ze ścisłym szefostwem posłusznie donosząc im na wszystkich i wszystko. W tym gorącym momencie pojawiłem się właśnie ja i jak wszystko co mnie szokowało i szokuje do dziś przyjąłem, że to naturalny stan w Urzędzie, że to oczywiste, że trzeba uważać komu i co się mówi, wiedzieć kiedy ma zapaść niezręczna cisza gdy ktoś z pracowników wchodzi do biura, które tematy przy kim pomijać, etc.
Nadal trzeba, nadal kable donoszą, ale czuję narastającą wściekłość. Szczęśliwie przez lata pracowałem na swoją nieskazitelną opinię z jednej strony osoby kompetentnej, z drugiej szczerej i godnej zaufania (co samo w sobie świadczy, jak niskie standardy u nas obowiązują). Dzięki temu, że nikt nie czuje potrzeby się przy mnie kryć widzę tą zmianę. Kiedyś był Szef wszystkich Szefów, dziś jest złodziej i szmaciarz, kiedyś ludzie mówili, że popełnia błędy dziś, że go pojebało. Kiedyś ludzie mówili, że zostają w Urzędzie ile będą mieli siły nawet na emeryturze, dziś ci sami ludzie nie mogą się doczekać żeby dostać choć częściową rentę czy emeryturę i stąd uciec.
Powodem tego wszystkiego jest skłócanie ludzi ze sobą, fatalne zarządzanie, słabe warunki pracy i cała reszta. Ale głównym powodem są tylko i wyłącznie finanse. I ludzie są na to wściekli. Pisałem Wam wcześniej o wywaleniu do kosza ustaleń o zwaloryzowaniu po 8 latach pensji, o braku podwyżek, braku dodatków za dodatkowe zadania, trzymaniu ludzi latami na najniższych możliwych stanowiskach z nawałem obowiązków ze stanowisk, które wymagałyby wyższego wynagrodzenia. Dlatego ludzie wyczekują wszystkich nagród, które pozwalają podreperować własny budżet. Problem jest taki, że nagrody wcześniej otrzymywane przez każdego (co już samo w sobie wypacza ideę nagrody- za co nagrody dostajemy?) utrzymywały ludzi w jako-takich ryzach. Cesarz zły, ale parę razy w roku rzuci darmowym chlebem i igrzyskami, więc lud się uspokaja. Pierwsze odpadły nagrody na dzień samorządowca. Potem wielkanocne. Zostały tylko nagrody na koniec roku. Troszkę zostały podwyższone w zamian za to, że odpadły poprzednie. Ale w tym roku…
Ale w tym roku ciągle będą. Miały być nawet całkiem wysokie, wszystko było ugadane i uklepane, żeby udobruchać pracowników po całym roku traktowania ich jak śmieci. Info z pierwszej ręki, od osób, które osobiście zostawiły odpowiednie papiery po uzgodnieniach z Szefem wszystkich Szefów. Pech chciał, że wpadła do niego później pewna organizacja, która chce organizować jakąś głupotę. Coś w stylu organizowania kursu windsurfingu dla emerytów w tatrach. Serio, rzecz, o której wszyscy zgodnie zastanawiają się, jaki wałek na tym chcą wykręcić. I żeby ona się powiodła potrzebują finansowania, więc uderzyli do szefostwa naszego. A te ich wsparło zmniejszając nasze nagrody o 75%.
Nie wyobrażacie sobie jaka fala wściekłości przeszła przez Urząd. Był “Szef…”, był “szmaciarz” teraz jest per “kurwa”. To, że ludzie jeszcze na taczce go nie wywieźli, to nawet nie wiem czego sprawka…
A może jednak wiem. Widzicie, że źle dzieje się w państwie Duńskim. Ja to widzę. Reszta też to widzi. Czemu więc nie pojawił się jakiś el comendatne i nie postawił się w imieniu uciskanego ludu? Bo od razu byłby odstrzelony. Wcześniej w komciu czytałem, że to dziwne, że jeszcze nikt szefostwa (celowo lub nie) nie wprowadził na minę, skoro jest aż taki bajzel. Otóż min było już sporo, ale szczyty władzy urzędowej cisną przez nie jak nowoczesne MRAP-y. Sprawy po kilkanaście mln kończą się na zasadzie “oj tam, oj tam, źle rozliczyliśmy to źle rozliczyliśmy i po co drążyć temat?” Kontrole, sądy, a całość znajduje swój finał w prostym “ten się nie myli, kto nic nie robi, to jak musimy to zwrócimy, aha nagród w tym roku nie będzie”. Oczywiście całą organiczną robotę w odkręceniu danej sytuacji odwalają poszczególni urzędnicy, którzy dokładnie wykonywali błędne polecenia, mimo świadomości, że są błędne. Protestowali przed, ale dostali przykaz “rób, nie pierdol, jakoś będzie”, a teraz “weź to jakoś napraw”.
Co dość dziwne było paru takich, co robili jakieś problemy zamiast posłusznie zapieprzać wpierw załatwiając sprawę źle, a potem ja odkręcając. Ich już nie ma. Divida et impera- “ok, masz rację, że się wściekasz i nie chcesz zostawać po godzinach, bo kazałem ci źle robić”. I od tego momentu nie możecie popełnić żadnego błędu, bo wystarczy źle przyklejony znaczek, a prawnicy Urzędu napiszą Wam takie pismo, że wyjdzie z niego jakbyście przyjęli co najmniej milionową łapówkę za zdradę stanu i szefostwo łaskawie pozwoli Wam zwolnić się samemu bez eseju jakim żałosnym, pozbawionym kompetencji i nie nadającym się do jakiejkolwiek pracy pracownikiem jesteście. I nikt się za Wami nie wstawi publicznie, bo będzie kolejnym do odstrzału, a kable wszystko doniosą.

Dlatego chyba jednak moje cygara wypalę przy innej okazji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz