"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

środa, 19 lutego 2025

Epilog.

To jest już ostatnia, ostatnia notka na tym blogu. Trochę bardziej poważna, w której chce się odnieść do paru rzeczy, jakie wydają mi się warte komentarza „na poważne”.

Przede wszystkim- dlaczego poszedłem pracować do Urzędu. Z dwóch prostych powodów. Pierwszy to taki, że miałem wrażenie, że to będzie dobra praca (strasznie naiwny byłem). Drugi to taki, że już pod koniec moich studiów mój stan psychiczny podupadał i nie za bardzo miałem siły i pomysł szukać coś innego, gdy już to się trafiło.

A skoro zobaczyłem jak jest chujowo, to czemu dalej tam siedziałem? Dlatego, że mój stan ciągle się pogarszał i proces ten zdecydowanie przyspieszył przez atmosferę w Urzędzie. Zapadałem się w coraz głębszą czarna dziurę bez nadziei i sił, żeby coś z tym zrobić. Dopiero psycholog i psychiatra postawili mnie trochę do pionu, a stamtąd ciężką pracą poszedłem dalej. Dlatego jeśli widzicie niepokojące objawy u siebie lub bliskich nie czekajcie nie wiadomo na co. Idzie do specjalisty albo utknięcie w dupie tak jak ja.

A czy ktoś z Urzędu czytał mój blog? Nie wiem. Na fejsie nie polajkał fanpejdża nikt z Urzędu. Czy czytał tylko online? Nigdy się nie przyznał. Ja mocno zmieniałem opisy postaci, jeśli nie wpływało to na historię. Żadne imię się nie zgadza, często też wiek i płeć. Ale jeśli ktoś zna te historie z życia lub jest ich bohaterem to raczej bez problemu pozna.

A czy dużo zmyślałem poza tym? Nie. Bardzo mało. Zasadniczo jakieś nieistotne szczegóły w stylu, które piętro, jaka pogoda, pora roku, etc. Meritum opowieści prawie zawsze było prawdziwe.

Praca w Urzędzie faktycznie była dla mnie taka zła? Tak. Mijają 3 lata od kiedy nie pracuje w Urzędzie i ciągle mam objawy przypominające PTSD. Śnią mi się koszmary, że ciągle pracuje w Urzędzie. Wzdrygam się od nagłych myśli, że muszę wrócić do pracy gdy przechodzę koło jego budynku. Nie widzę żadnych pozytywów pracy tam i mam gigantyczne poczucie winy i niechęć do siebie za to, że tam pracowałem. Wisienką na torcie niech będzie sytuacja z nowej pracy. Po pewnym czasie project manager zapytał mnie o status jednego z moich zadań. Po przeczytaniu relacji odpowiedział „dzięki, dobra robota”. Ja wiem i wiedziałem wtedy, że to absolutnie odruchowa odpowiedź bez żadnej głębi. Ale i tak zakręciła mi się łza w oku, bo przez dekadę pracy w Urzędzie nigdy nie usłyszałem nawet czegoś takiego.

Blog miał być pewnym wentylem bezpieczeństwa, czemu więc przestałem w pewnym momencie pisać? Z prostego powodu - nawet pisanie o Urzędzie było dla mnie niesamowitą męczarnią. 8h dziennie w tym kurwidołku i jeszcze potem usiąść i przeżywać to ponownie to było za dużo na moje nerwy. A dodatkowo przestało mnie bawić. Tam się w kółko powtarzały te same schematy i tylko okazjonalnie gówno wpadało w wentylator.

Jak wygląda moja nowa praca? Bardzo dobrze, porównując do Urzędu. Pracuje w dziale IT jednej z dużych polskich korpo. Zespół jest świetny, szefostwo ogarnięte. Socjalnie poziom nieosiągalny w Urzędzie, finansowo w dwa lata przeskoczyłem dyrektorów w mojej byłej robocie. Komfort i spokój, możliwości rozwoju. Ale nie mam owocowych czwartków ani nawet pizza friday.

Nie napisałeś jak zareagował Szef na twoje odejście. Bo… nie zareagował. Sam jestem tym zaskoczony, byłem przygotowany tak jak Wam pisałem na gównoburzę. Tymczasem tylko zapytał do kiedy jestem i to wszystko.

A kto przyszedł na Twoje miejsce? Walka była krótka, ale podobna jak przy odejściu Dziada, o czym pisałem dawno temu. Dopchał się jeden z chłopaków, co już od dłuższego czasu w Urzędzie robił. Przyszedł szkolić się dosłownie na ostatni dzień jak byłem w pracy, ale zostawiłem mu swój numer. Od tego czasu dzwonił 3 razy, ale na kawie w Urzędzie spotkaliśmy się częściej. Po miesiącu znienawidził Szefa i kłóci się z nim parę razy w tygodniu.

Dalej przychodzisz do Urzędu na kawę?! Tak. Odwiedzam starych znajomych bardzo okazjonalnie, trochę trzymam rękę na pulsie. Wszystko po staremu - syf, kiła i mogiła. W swoim starym biurze byłem tylko raz na jakieś 10 minut, bo był tylko Szef i nie miałem chęci z nim rozmawiać. Szef dalej jest Szefem, Nowy Nowy Dziad na stanowisku.

I co dalej z tym wszystkim? Hm i to jest ciężkie pytanie. Blog będzie tu dalej wisiał, jak będziecie mieli chęć zajrzeć to śmiało.
Artykuły też mam jakieś na Dobrych Programach, Ciekawostkach Historycznych i Joe Monster (tego ostatniego trochę się wstydzę, siedlisko boomerów), ale podpisuję się praktycznie jako ja, więc nie pochwalę się.
Jak kiedyś w komentarzach tu pisałem prowadziłem bloga jeszcze jednego, ale jest bardziej zaniedbany i szybciej porzucony niż ten. Aktualnie piszę mikroblog na Mastodonie z ciekawostkami pokazującymi, że już żyjemy w rzeczywistości, którą można nazwać cyberpunkiem. Ale robię to tylko przy okazji zbierając materiały, bo chciałbym się z artykułem wbić na Shell Zine.
Pomysły na inne blogi mam i miałem. Ba, skończyłem 30 lat więc nawet o podkaście myślałem. Ale na to trzeba czasu i systematyczności, a na to na razie nie mam szans w życiu.

Jest jeszcze tamat książki. Cały czas mam to w głowie, nawet co jakiś czas wracam do niego. Roboczy tytuł to "100 dni w piekle" i jak sam wskazuje, chciałbym żeby to był pamiętnik zawierający 100 notatek po średnio 2-3 strony. Pierwsze 3 są już napisane, jak dojdę do 10 to pewnie paru osobom wyślę jako draft i po cyklu poprawek może spróbuję zainteresować jakieś wydawnictwo. Ale to dłuższa perspektywa czasowa. Jeśli się kiedyś uda to nie omieszkam napisać.

A tymczasem... Dzięki za te parę wspólnych lat. Było miło. I może do przeczytania?

niedziela, 2 lutego 2025

Dzień trzysta czwarty - final countdown 3/3

Ale i na tym się nie skończyło. Domyśliłem się tego jeszcze na urlopie, gdy jednego dnia zobaczyłem jak na telefonie wyskoczyło mi powiadomienie, że dzwoni Urząd. Nikt znajomy z Urzędu nie dzwoni do mnie ze stacjonarnego. Wiedziałem kto to był- Harpie. Nie wiedziałem tylko czego chcą, ale w sumie miałem już na to mocno wywalone. Kończyłem pisać ważne ogłoszenie.

Ale już wiedziałem wracając po urlopie, że będzie ciąg dalszy. Tylko nie wiedziałem jaki, więc z zaciekawieniem poszedłem do pracy. Chyba pierwszy raz od wielu lat. I faktycznie, z samego rana telefon, że mam się stawić u Harpii. Tradycyjnie już bez powitania.
-Podpisz to.

Spojrzałem na pismo. Przeniesienie do ogrodnika na kolejne 3 miesiące. Tak, miesiące. Data pisma z mojego urlopu, a więc to chciały. Sekretarz tak mocno zbóldupił, że postanowił jeszcze mi dojebać. Ale nie ze mną te numery. I od razu poszedłem do Szefa wszystkich Szefów.
-Dzień dobry. Ale wie pan co? Inaczej się umawialiśmy.
Zacząłem kładąc mu pismo na biurko.
-Miałem nie marudzić i przyjąć naganę i karę. Tak właśnie zrobiłem. Mieliśmy zamknąć tym temat, a to co?
Zapytałem gdy czytał pismo.
-Kurwa. Młody, idź do siebie, to pismo nie istnieje.
-Rozumiem. Cieszę się, że się dogadujemy.

I poszedłem do swojego biura. Spokojnie zaparzyłem kawę, zacząłem plotki. Gdy zadzwonił telefon u Szefa, a ponieważ nie było go w biurze to poszedłem odebrać.
-Halo?
-Jest Szef?
Słyszę jedną z Harpii po drugiej stronie.
-Nie ma.
Odłożyła telefon. Nie zdążyłem wrócić do biurka gdy zaczął dzwonić ponownie.
-Halo?
-Co ty tam robisz Młody?!
Ewidentnie wkurwiona Harpia.
-Pracuje?
-Miałeś być u ogrodnika. Sekretarz ci kazał. Masz pismo.
-A właśnie, że nie mam. Jeśli masz z tym jakiś problem zadzwoń do Szefa wszystkich Szefów.
Po czym bezceremonialnie rzuciłem słuchawka. Ale tak, żeby słyszała to dobrze. I wróciłem do parzenia kawy. Dziś była mi potrzebna - pierwszy dzień po urlopie, a za 2 godziny miałem umówiony telefon z rekruterką.

Od tego momentu sprawy potoczyły się szybko. W ciągu dwóch tygodni dostałem ofertę pracy, z warunkami o których w Urzędzie mógłbym pomarzyć. Oczywiście ją przyjąłem. Tego samego dnia wieczorem zadzwoniłem do mojej współpracownicy żeby ją o tym uprzedzić. Jest na tyle spoko, że chciałem dać jej możliwość przygotowania się na ewentualną gównoburzę. A następnego dnia z samego rana poszedłem do Szefa wszystkich Szefów z gotowym pismem o porozumieniu stron i silnym postanowieniem nie wychodzenia z jego biura bez podpisu.

Cel ten był dość ważny. Nauczony doświadczeniem innych wiedziałem, że jeśli Harpie by się dowiedziały szybciej, to robiłyby wszystko, żeby jak najbardziej to odejście utrudnić. Z czystej ludzkiej złośliwości. A tak poszło bardzo szybko i przyjemnie, zgodziliśmy się na dwutygodniowy okres wypowiedzenia tak, żebym pozamykał bieżące sprawy. A przede wszystkim, żebym pożegnał się z ludźmi, których zwyczajnie polubiłem.

Ostatnie 10 dni w Urzędzie spędziłem głównie na sponsorowanych przeze mnie kawach, na których opowiadałem o tej całej sytuacji i mówiłem o dwuletnim procesie nabywania nowych kompetencji. Tak, żeby nikt nie miał złudnego wrażenia, że odszedłem przez zatarg z Sekretarzem. O nie. Odszedłem, bo to faktycznie wyjątkowo toksyczne miejsce pracy.

To, co mnie w tym ostatnim okresie ucieszyło, to dużo słów o tym, jak bardzo podziwiają mnie za stanie wyprostowanym przed sekretarzem i umiejętności znalezienia dobrej pracy po latach w Urzędzie.

I tak kończy się ta historia. Szczęśliwie.

niedziela, 26 stycznia 2025

Dzień trzysta czwarty - final countdown 2/3

Karę przyjąłem bez jakichś oporów z 2 powodów. Po pierwsze i tak miałem już od pół roku zaplanowany urlop tak, że realnie bym siedział tam 2 dni. A po drugie, co ja bym u ogrodnika robił? Musze pamiętać, żeby wziąć ładowarkę do telefonu taki będzie zapierdol na fejsie.
Przyszedłem więc rano do biura ogrodnika i się z nim przywitałem.
-Cześć Krzysiu. Co mam robić?
-Cześć Młody. Nie powiedzieli ci?
-No nie.
-Sekretarz kazał, że masz zbierać śmieci w parku.
-Chyba sobie żartujesz?
-Nie. I sorry, ale ja nie będę się mu przeciwstawiał.
-Ok. Spoko. Sam to załatwię.

I ruszyłem do Sekretarza. Z energią wkroczyłem do Harpii.
-Ja do Sekretarza.
Przestałem się z nimi witać. Wiedziałem, że to jedna z nich zrobiła zrzut ekranu.
-Sekretarza nie ma, co chcesz?
-Chciałbym się zapytać o moją nową rolę. Podobno mam sprzątać śmieci w parku. Ale chyba ktoś zapomniał, że w związku ze zmianą stanowiska powinienem mieć zrobione odpowiednie szkolenie BHP i przydzielony sprzęt.
-Wracaj do Krzysia, zadzwonimy jak będzie Sekretarz.

Wróciłem więc na kawę i ploteczki, a po godzinie gdy Sekretarz pojawił się w pracy Harpie zadzwoniły.
-Coś ty, nie masz sprzątać w parku.
Aha. Dlatego od razu mi tego nie powiedziałyście tylko czekałyście na Sekretarza.
-To co mam robić?
-Krzysiu ci powie.
-Krzysiu nie wie.
-Krzysiu ma przyjść do Sekretarza.

On poszedł, ja czekałem. Nie powiem, w tym momencie już mnie to zaczynało bawić. Więc na spokojnie czekałem dopijając kawkę aż Krzysiu wrócił.
-Oni są jacyś pojebani Młody. Sekretarz kazał, żebyś zbierał śmieci. Teraz mówi, że nie i mam coś wymyślić, żebyś zapierdalał. Ale nie mam co ci dać. Kurwa. Wiesz jak wygląda topola?
-E… nie? Mogę sprawdzić sobie w necie.
-Dobra, a brzoza?
-To chyba każdy po 2010 wie…
-To idź policz brzozy w mieście. Nie obchodzi mnie ile ich jest. Wróć z powrotem przed końcem dnia.

Musze powiedzieć, że to były bardzo miłe dwa dni, których większość spędziłem na kawce w biurach znajomych z różnych instytucji. Dyskusje, ploteczki, ciasto. Po tej ciężkiej karze poszedłem na zasłużony dwutygodniowy urlop. A brzóz jest 573. Albo 698. A może 799? Myślę, że ode mnie się tego nie dowiecie.

niedziela, 19 stycznia 2025

Dzień trzysta czwarty - final countdown 1/3

Doszliśmy więc do końca, zaczynamy ostatni akt. I zacznijmy go od retrospekcji.
Dwa lata przed okresem, o którym zaczęliśmy teraz pisać pomyślałem sobie, że dosięgnąłem dna. Miałem wrażenie, że albo zacznę działać i coś zmienię, albo zapadnę się w muł tego Urzędowego dna i tam zdechnę. Mój stan psychiczny w tym okresie był już na tyle zły, że poza terapią leczyłem się też farmakologicznie. Na szczęście nic „grubego”. Ale najważniejsze, że pomogło na tyle, że wziąłem się za robotę. Przez rok robiłem multum kursów żeby zdobyć nowe umiejętności i przypomnieć sobie stare. HTML, CSS, JS, Python. Skonsultowałem to ze znajomą HR-ówą. Okazało się, że to za mało więc w kolejnym etapie zacząłem studia podyplomowe. Historia, która teraz zaczniecie czytać zaczyna się na miesiąc przed obroną mojej pracy.

Wracamy więc do historii. Na pewno pamiętacie, że przy różnych świątecznych okazjach dostawaliśmy w Urzędzie do wypełnienia prośbę o zapomogę z funduszu socjalnego. I jak pamiętacie każdy tam wpisywał głupoty byle się zgadzało. Ale tego roku los mi trochę sprzyjał i dostałem dwa egzemplarze formularza. Jeden więc wypełniłem normalnie, a w drugim popuściłem wodze swojej śmieszkowej fantazji. I poprosiłem o pieniądze na różne, czasem nielegalne, głupoty żeby poradzić sobie lub raczej złagodzić swoje problemy psychiczne. I temu zrobiłem zdjęcie, wrzuciłem na swoje „sociale”, a potem do niszczarki.

Oczywiście, ja wiem jak działa internet. Więc nigdy nie wrzuciłem (i nadal tego nie robię) informacji o tym gdzie pracuje. Mam też włączone ograniczenia widoczności swoich postów nie tylko do znajomych, ale nawet do konkretnych ich grup. Oczywiście zdjęcie też przyciąłem tak, żeby nie było widać żadnych danych ani zakładu pracy ani moich. Oczywiście śmieszkom nie było końca, a okazało się, że to był dopiero początek.

Następnego dnia z samego rana przy podpisywaniu listy jeden z dobrze poinformowanych kolegów przywitał mnie słowami:
-Uważaj, bo masz przejebane.
-Czemu?
-A co wczoraj zrobiłeś?
-Jak codzień w robocie: nic.
-Nie w robocie…
-No chyba żartujesz.
-Zobaczysz.
Trochę mi się wierzyć nie chciało, więc zaintrygowany poszedłem do swojego biura i czekałem. Czekałem. I czekałem i nic się nie działo. Postanowiłem więc olać temat i ruszyć na Urząd w poszukiwaniu kawki u kogoś. I gdy tak sobie wędrowałem korytarzami zagadała koleżanka.

-Hej Młody, choć na chwilę.
Trochę się zestresowałem. Ciągnęła mnie w mniej używany korytarz, a nie jest w moim typie i do tego mężatka. Prawda okazała się jednak jeszcze bardziej fantazyjna. Otóż dostała opierdol za to, że polubiła mój wczorajszy post ze zdjęciem. Nie tylko ona, ale KAŻDY kto polubił ten post. A każdy kto skomentował musiał komentarz usuwać po opierdolu i pod groźbą nagany.

Nie powiem, poziom abstrakcji nawet jak na Urząd zrobił na mnie wrażenie. Postanowiłem więc wrócić do biura i poczekać na rozwój wypadków.
A tych doczekałem się godzinę później, gdy zostałem wezwany wraz z przełożonym do Sekretarza. Który przywitał mnie oczywiście jak zawsze bez jakiegokolwiek powitania.
-No i proszę, tłumacz się.
Była tam też jedna a harpii, która miała być bezstronnym świadkiem rozmowy. Bezstronny w rozumieniu Urzędu, czyli ślepo potwierdzi wszystko co Sekretarz każe.
-A z czego mam się tłumaczy, Sekretarzu?
-Co to jest?
Zapytał podsuwając mi wydrukowane czarno-białe kartki.
-Wydruk zrzutu ekranu.
-No i?
-No i, no i?
-Pan sobie żartuje. Pan ośmiesza publicznie Urząd.
-Ma pan rację, to jest żart. I nie ma pan racji, bo raz, że nie jest to publicznie, a dwa, że nie do powiązania z Urzędem. Ze mną w sumie też niezbyt.
-To niby skąd to mam, jak nie jest publiczne?
-Od kogoś, kto nadużył mojego zaufania i uprzejmie doniósł wraz z własną interpretacją.
-Czyli jest publiczne.
-Tak publiczne, jak ktoś doniósłby co pan robi w domu.
-Dobrze, w takim razie ja skończyłem. Wysłuchałem pana i nie uniknie pan konsekwencji.
-W ogóle mnie pan nie wysłuchał.
-Dobrze, to proszę kontynuować jak pan chce.
-Zamierzam. Wzywa mnie pan tutaj na podstawie informacji, które zostały pozyskane potencjalnie z naruszeniem regulaminu platformy, na której zostały opublikowane, a możliwe, że również z naruszeniem prawa. Grozi mi pan konsekwencjami za moje prywatne rzeczy. Uważam takie działanie za wyjątkowo nie fair.
-Pana zdaniem to jest śmieszne i to jest zachowanie godne urzędnika?
-Moim zdaniem nie jest pan od oceniania co jest śmieszne, a co nie. A moje zachowanie nie odbiega godnością od zachowania innych pracowników tego urzędu.
Stawiając kropkę spojrzałem głęboko w oczy Harpii będącej świadkiem tej rozmowy dając jednoznacznie znać, że myślę też o niej.
-Jeśli skończył pan to proszę wyjść.

Wyszedłem więc. Wiele osób, którym relacjonowałem bardziej dokładnie tą rozmowę stwierdziło, że podziwiają mnie za spokój i merytoryka, ale faktycznie byłem mocno zdenerwowany. Czekanie w biurze na wyrok też nie poprawiało mi nastroju, a gdy zadzwonił telefon to żołądek podszedł mi mimowolnie do gardła. Ale okazało się, że to Szef wszystkich Szefów mnie tym razem wzywa. Robi się ciekawie.
-Cześć Młody.
Ten się przynajmniej wita.
-Dzień dobry.
-No i co tam się stało z tym postem?
-Nie wiem, coś Sekretarz zaszalał.
-Widziałem ten post.
-I co?
-Hehe, no nie powiem, zabawny. Ale jednak też trochę zbyt po bandzie.
-Może, no ale prywatnie taki mam humor.
-Sekretarz chce cię wywalić dyscyplinarnie.
-Słucham?
-Ale spokojnie. Nic takiego nie będzie się działo. Dostaniesz naganę i jakąś karę. Prosiłbym, żebyś ją po prostu przyjął i zamykamy temat.
-Ok. 
I tak się rozstaliśmy akurat, żebym był wezwany do Sekretarza na oficjalne ogłoszenie wyroku.
-Dostaje pan naganę za zachowanie niegodne urzędnika. Dodatkowo zostaje pan przeniesiony na 2 tygodnie do pracy u ogrodnika miejskiego.

Zgodnie z umową z Szefem wszystkich Szefów przyjąłem karę. Ale okazało się, że to jeszcze nie koniec…

niedziela, 12 stycznia 2025

Dzień trzysta trzeci - wszystko trzeszczy.

Zastępcy chyba nie poświęciłem nigdy wystarczająco dużo uwagi. A to człowiek-rozczarowanie. Przyszedł do Urzędu znikąd - później mówiono, że człowiek ten nadszedł od północy, od jakiegoś wsparcia w czasie kampanii dla Szefa wszystkich Szefów. Mieliśmy pewne nadzieje z nim związane. Młody, spoza Urzędu, może akurat.

Ale nie, krąg musi być zamknięty - nikt nie weźmie na zastępcę osoby, która mogłaby być zbyt samodzielna i za bardzo się wybić. I taki właśnie był Zastępca. Decyzji żadnych zasadniczo sam nie podejmował. Zawsze do Szefa wszystkich Szefów o radę. Znajomy dyrektor z innego urzędu określił go dość celnie: „ślizgacz”.

Bo tak właśnie wszędzie się ślizga. Wślizgnąć się na antenę radia, żeby pochwalić się cudzymi sukcesami, wyślizgnąć gdy pojawiają się problemy lub niekomfortowe pytania. Nadaje się z tym do polityki.

„Jego” decyzje były w stylu odwrotnego Midasa. Przykładowo wymyślił, że wspaniałomyślnie da mieszkańcom miasta jednej zimy lodowisko. Niby fajnie, ALE… To była akcja stricte marketingowa, więc zamiast postawić je w spokojnym miejscu w parku walnęli je na środku rynku miejskiego, żeby każdy widział dzieło Zastępcy. Tyle, że żeby to lodowisko działało musiały chodzić generatory - dzień i noc. Ludzie w promieniu 100 metrów od rynku wściekli, bo cały dzień i noc aż szyby się trzęsą i spać się nie da.

Początkowo pozował też na swojego luzaka. Ale też i ta maska szybko opadła. Zadzwonił kiedyś do mnie:
-Młody, trzeba by zrobić takie plakaty do wydarzenia.
-Ok, ale może to lepiej do rzecznika prasowego Urzędu?
-Nie obchodzi mnie do kogo, zorganizuj to.
Znalazł się księciunio, nadzorcą niewolników spod znaku „wyjebane na zakres obowiązków”.

Zastępca studiował też z jednym urzędnikiem w jednej grupie, w lokalnej szkole wyższej. Kolega urzędnik się ucieszył, ziomek z grupy zawsze można trochę pogadać, może uda się coś naprostować w Urzędzie. Taaaa… czy jedzie mi tu czołg? Zastępca udaje, że się nie znają. Nawet przypadkiem dowiedziałem się dlaczego. Nie dlatego, że jest po prostu chamem (to też, ale nie przez to), powód jest bardziej zawoalowany. Otóż po mianowaniu go na stanowisko zastępcy Zastępca bardzo starał się podkreślać, że ma kompetencje i wykształcenie, w końcu jest MAGISTREM. Ale w budowaniu tego wizerunku bardzo przeszkadzało mu, że jest magistrem po studiach zaocznych w szkole wyższej z Koziedup Dolnych. Tytuł mgr na nikim dziś nie robi wrażenia, jednak Zastępca bardzo, bardzo, BARDZO chciał udowodnić (chyba najbardziej samemu sobie), że on jest świetnym wyborem.

Szybko więc zrozumiałem, że to element idealnie pasujący do układanki. Jeśli układanką nazwiemy koryto. Bo plan nagłej zmiany Zastępcy z tego, co był od prawie 15 lat był najprawdopodobniej prosty.

Dwóch zawsze ich jest. Nie mniej, nie więcej. Mistrz i uczeń. Bo widzicie, zmiana zbiegła się w czasie z ogłoszeniem, że aktualnie rządzący samorządowcy mają jeszcze 2 kadencje i naraska. Więc Szef wszystkich Szefów wymienił sobie zastępcę z emeryta na młodszego i lepiej prezentującego się w nadziei, że wyszkoli go w 1 księżyc i wypromuje w 2 kadencje. A wtedy będą mogli zamienić się stanowiskami. I stołki zabetonowane. Nie po to wprowadziło się w gminach demokratyczny feudalizm, żeby teraz tracić władzę przez wymysły jakichś polityków, którzy swoją droga już siebie w tym zakazie nie ujęli.

Więc tak naprawdę nic nie trzeszczy. Wszystko w Urzędzie jest i ma pozostać na, mniej więcej, swoim miejscu.

niedziela, 5 stycznia 2025

Dzień trzysta drugi - miedź.

Ciekawe, czy znacie mój ulubiony historyczny mem. Właściwie to nawet nie do końca mem, bo historia wydarzyła się naprawdę i na jej podstawie dopiero zaczęły powstawać memy.

Otóż chodzi o glinianą tabliczkę z Ur, którą uznaje się za najstarszą znaną skargę klienta na świecie. Niejaki Nanni pisze do handlarza miedzią Ea-nasira, że ten sprzedał mu sztabki miedzi złej jakości i dodatkowo nieprzyjemnie potraktował go oraz jego ludzi. Ea-nasir to było najwyraźniej niezłe ziółko, bo Arbituram skarżył się, że ciągle nie otrzymał jeszcze swojej miedzi, a skarg na jakość sprzedawanej miedzi było więcej. Co i tak mogło się opłacać Ea-nasirowi gdyż jego domostwo miało jakieś 110 m2 podczas gdy inne w sąsiedztwie średnio miały tylko ok 70 m2. A to wszystko działo się ponad 3700 lat temu.

Skąd to wszystko wiemy? Archeologia. Ale poza tym ówczesny Sumer był wystarczająco rozwinięty cywilizacyjnie, żeby tworzyć takie zabytki materialne jak tabliczki gliniane z zapisaną skargą na jakość świadczonych usług. Tymczasem my nie mamy pojęcia gdzie Mieszko wziął chrzest prawie 2700 lat po tym, jak Ea-nasir kręcił wałki na miedzi.

I właśnie o tym myślałem, o poziomie zorganizowania państwa, gdy siedziałem w magazynie na godzinę przed otwarciem go dla potrzebujących pomocy uchodźców z Ukrainy. 2 miesiące temu rozpoczął się kolejny, gorący etap wojny na wschodzie, uciekają przed nią tysiące kobiet i dzieci. Urząd postanowił wesprzeć ich w tych pierwszych, najtrudniejszych momentach w obcym kraju, czasem tysiące kilometrów od domu.

To bardzo dobrze, ale sposób w jaki się za to zabrał jest typowo… Urzędowy. Patrzę na ten magazyn i widzę kompletny chaos. Wszędzie leżą kartony z darami, kompletny misz-masz. Jeśli ktoś by mnie zapytał, czy mam XYZ odpowiedziałbym zgodnie z prawdą „nie wiem”. I właśnie, odpowiedziałbym bo jak się słusznie domyśliliście to mnie uczyniono odpowiedzialnym nad zarządzaniem tym wszystkim. A ja tak pracować nie mogę. Szczęśliwie zorganizowane wszystko jest na odpierdol - nie tylko zaopatrzenie, ale też rozpropagowanie informacji. Dało mi to niezbędny czas w postaci jednego dnia na uporządkowanie tego bałaganu.

Razem z przypisaną mi do pomocy Ukrainką mieszkającą od 10 lat w Polsce zrobiłem porządek. Chemia w jedno miejsca, ubrania w drugie, zabawki i inne gadżety dla dzieci w trzecie. A tam podział na dalsze kategorie. W bonusie miejsce czwarte - śmieci. Serio ludzie, kurwa, jak nie macie co dać to nie dawajcie nic zamiast używanych szczoteczek do zębów, rozpadających się i połamanych zabawek czy upierdolonych ciuchów.

Następnego dnia wiem już co mniej więcej mam i ile. Mam już małą poczekalnię i nawet zaplecze socjalne. Jestem gotowy do działania.

Nie ma natłoku ludzi, jednak moje miasto leży w zachodniej Polsce, dużo uchodźców tu nie trafia. Staramy się każdemu zapewnić to co niezbędne na start. Od razu widzę, że najważniejsza jest chemia. A z niej najbardziej produktu dla najmniejszych dzieci - pieluchy, chusteczki, mleko, kremy. I tak się składa, że tych najmniej mam. Dzwonie więc do zastępcy Szefa wszystkich Szefów, który jest u nas twarzą medialną i koordynatorem zbiórek.

-Potrzebuje mleka, pieluch, chusteczek, jakichś prostych leków jak gripex.
-Ok, rozumiem. Jedzie do ciebie Młody samochód z towarem.
-Super, dzięki.


Przyjeżdża samochód. 6 worków ciuchów. Koniec. Nie ma nic, co ktokolwiek by potrzebował.

-Zastępco. Nie to potrzebuje.
-Ale o co ci chodzi?
-Nie potrzeba takich ilości ciuchów. Potrzebuje rzeczy pierwszej potrzeby.
-Dobra, jutro będzie.


Jutro dojechały kolejne 2 samochody, łącznie 5 worków ciuchów i 2 kartoniki mleka modyfikowanego. Starczy dla dwóch matek. Jak podzielimy, to dla czterech.


-Zastępco. Nie ciuchy. Proszę, nie mam gdzie już ich wrzucać.
-Tak ludzie dają.
-Ok, ale tego nie potrzebujemy. Przekaż do mediów co naprawdę potrzeba.
-A. No dziś będę w radio, mogę powiedzieć.
-Super. Wysyłam listę.


Wejście miał chwilę po serwisie informacyjnym po 12:00. Cytując „od wczoraj zorganizowałem 3 transporty, 11 worków pomocy - prosimy każdego kto może, o przekazanie kolejnych do następujących lokalizacji…”.


-Zastępco. Prosiłem, żeby powiedzieć co potrzebujemy…
-Ludzie pomagają, co ci w tym przeszkadza?
-Kurwa nic mi nie przeszkadza poza tym, że mam magazyn zajebany ciuchami i odsyłam matki z pustymi rękami.
-Młody. Nie tym tonem.
-A jakim mam tonem mówić, żeby dotarło?
-Pi… Pi… Pi…


Ciuchy płyną szerokim strumieniem. O mydła, podpaski, mleko walczę jak o ogień. Czasem przyjeżdżają pod magazyn zwykli ludzi i sami podrzucają co nieco.


-Ciuchów mamy dość, ale dziękuję za gest i pomoc.
-A… a czegoś konkretnego brakuje?
-Tak. Potrzeba głównie środków higienicznych.
-Och, szkoda że nie wiedziałem wcześniej… Ale podskoczę, tu obok jest sklep. Zaraz wracam.

Potem transport z Urzędu. Ciuchy, ciuchy, ciuchy, 10 sztuk mydła i 2 szampony. Do Zastępcy już nawet nie dzwonię. Po prawie 2 tygodniach osobiście się pofatygował w delegację z paroma radnymi. Wchodzi do magazynu, rozgląda się i rzuca:

-Kurwa Młody, co tu zrobiłeś? Wygląda jak lumpeks.

Historia mojej wyszukiwarki tamtego wieczora: gliniane tabliczki, jak zrobić gliniane tabliczki, rylce, wypalanie gliny… W 5700 roku będą jeszcze o Tobie pamiętać, Zastępco.

niedziela, 29 grudnia 2024

Dzień trzysta pierwszy - pożar w burdelu.

Kiedyś zdarzyło mi się określić stopień zorganizowania Urzędu powiedzeniem „pożar w burdelu”, za co zostałem zganiony. I to słusznie, bo w burdelu w przeciwieństwie do Urzędu panuje jakiś porządek.

Covid był 2 dużym pożarem w burdelu zwanym zarządzaniem kryzysowym Urzędu. O pierwszym niestety nie mogę Wam opowiedzieć bo jest zbyt specyficzny. Ale można by oczekiwać, że jeśli minęło 5 lat od pierwszego, 2 lata od drugiego, za każdym razem przyłapani ze spuszczonymi spodniami, to na kolejny będziemy przygotowani. Do 3 razy sztuka, c’nie?
Otóż nie. Gdy pod koniec lutego 2022 roku putin odwalił najgłupszy numer dekady pomyślałem „jak dobrze, że jest NATO i UE, bo to moglibyśmy być my”. A mam wrażenie, że poradzilibyśmy sobie o wiele gorzej.

-Młody -zawezwał mnie Szef wszystkich Szefów- jak magazyn?
-Hm… Po staremu. Na 100 noszy tylko 30 pokrytych jest pleśnią. Sprzęt do wykrywania skażeń przeterminowany bez zmian od 1978, ale medykamenty z toreb sanitariuszy tylko od 1995. Łopaty pordzewiałe, a maski i OP-1 wywalone 6 lat temu. I tak kruszyły się w rękach.
-… Ale mamy coś nowoczesnego?
-Mamy jeden dozymetr, który ma tylko 15 lat.
-O super, super. To przynieś, pokażę na konferencji.

Musicie wiedzieć, że Szef wszystkich Szefów urządza regularne konferencje prasowe co tydzień choćby nic się nie działo. A teraz się dzieje i on już wie, o co lokalni dziennikarze będą pytali. Co czwartek o 12.00. Takie, hm, obiady czwartkowe.

-Dryń, dryń!
-Młody, słucham.
-Słuchaj -zaczął Szef wszystkich Szefów- a jak nasze bunkry w mieście?
-2 wyburzone zgodnie z decyzją inspektora nadzoru budowlanego przeciw której protestowałem, 3 zniszczone przez ingerencję deweloperów, 1 zalany, a pozostałe 5 są pustymi żelbetowymi skorupami z rozkradzionym wyposażeniem.
-…
-Ale one wszystkie są w rękach prywatnych i teoretycznie właściciel odpowiada za stan budowli.
-Dzięki - usłyszałem wyraźną ulgę w głosie i ściszające się wraz z odkładaną słuchawką słowa - niestety nieodpowiedzialne zachowanie właścicieli budynków…

Podpowiedziałem mu, bo i tak by się z tego jakoś wykręcił, a potem tylko słuchałbym pretensji. A może na fali najnowszych wydarzeń uda się coś jeszcze ugrać? Jakieś zakupy do magazynu, remoncik schronu? Po co wkurwiać człowieka rozdzielającego kasę.

-Młody!
-Słucham, Szefie wszystkich Szefów.
-Słuchaj. Załatwiłem trochę sprzętu do magazynu. Przyjedzie w środę. Szef zna szczegóły, ogarnijcie to.

I właśnie w tym momencie zacząłem się bać. Gdy Szef powiedział, żebym poszedł do magazynu i im otworzył żeby rozładowali zacząłem się jeszcze bardziej bać. Szczególnie, że nie miałem żadnej informacji co to będzie. Ale poszedłem. Z duszą na ramieniu i odpalonym, wtedy jeszcze, Twitterem dla informacji z rozsmarowywania wdw na lotnisku w Hostomelu.

Otworzyłem drzwi magazynu i czekam. Czekam. Czekam. Nagle telefon, nieznany numer.
-Słucham.
-Dzień dobry, ja z transportem do magazynu.
-Ok, to niech pan podjedzie tutaj. To taka alejka, wjeżdża pan bramą i skręca zaraz w prawo.
-Nie dam rady.
-Da pan, śmiało.
-No nie dam…
-Ok, to już idę, poprowadzę.
Ta, poprowadzę. Jak tą ruską kolumnę co utknęła w korku. Alejka taka, że bus jak nią jedzie szoruje burtami o krzaki, a tu stoi cały TIR z naczepą.
-Panie! Coś pan tu przywiózł?!
-Materace.
-CO?!
-Materace sprężynowe, 150 sztuk.
-A jak pan chce to rozładować?
-Ja miałem to przywieźć, a nie rozładować. Jak PAN chce to rozładować?

Problem w tym, że nie chce. Dzwonię więc do Szefa.
-Co to jest?
-No sprzęt do magazynu.
-Jaki sprzęt?
-Materace.
-A na chuj mi materace sprężynowe w magazynie zarządzania kryzysowego?
-Oj no, dają to trzeba brać…
-Srać. A jak ja to mam rozładować?
-Oni niech rozładują.
-Oni to jeden kierowca i nie rozładowują.
-To idź do szkoły obok, poproś dyrektorkę żeby chłopaki ponosili.
-To podstawówka, klasy 1-3. Jaś lat 10 ma mi rozładować TIRa materacy?!
-…

Skończyło się awaryjnym wezwaniem straży miejskiej i pożarnej. 3/4 magazynu zawalone materacami pod sufit. Może i te materace nie są do niczego potrzebne, ale przynajmniej dzięki nim nie mogę dojść do noszy.