"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

poniedziałek, 28 lutego 2011

Dzień ósmy- pasażer Nostromo.

No dobra, wpis nijak nie będzie miał się do tytułu. Bo mimo swojego bogatego życia wewnętrznego nie sądzę, aby coś miałoby mi wyjść przez mostek, a jeśli nawet to z pewnością nie zaraziłem się tym w urzędzie. Mimo, że odnoszę czasem wrażenie, że część pracujących tu osób może mieć kwas zamiast krwi. Jednak film Obcy z dzisiejszym wpisem będzie łączyła więź bardziej subtelna i “metafizyczna”- niechcenie.
Ale od początku. Jakiś czas temu pisałem o wielu moich zadaniach dodatkowych. Tzn, może nie wielu, ale tylko dlatego, że wszystkiego nie wymieniłem. Jednym z niewymienionych jest bieganie z aparatem po mieście i robienie fotek. Pewnie wielu fotografów ma swoje ulubione obiekty, które szczególnie lubi uwieczniać na zdjęciach. Moimi, gdybym był pro-fotografem, byłyby cycki. Ale niestety zadanie mam ciut inne, muszę fotografować budynki i reklamy. Budynki cykam tylko z listy zabytków, aby zrobić ładną ewidencję. Problem jest tej natury, że rozesrane są po całym mieście. Średnio wychodzę na 2 godziny, przy czym jestem w stanie tylko ⅓ obiektów, ekhm, zaliczyć. Chodzenia co nie miara, a najgorsze, że część obiektów już nie istnieje, część ulic zmieniła nazwę, albo mieszkańcy niekoniecznie patrzą pozytywnie na faceta fotografującego ich domy. Zdarza się, że grożą policją i sądem. Informacja o tym, że robi się to z ramienia urzędu nie robi na nich wrażenia, a jakoś nikomu nie chce się ich informować o tym, że nie ma jakichkolwiek podstaw do procesowania się. Penis im w krzyż. Bo w oko to za wysoko, a w dupę to dla nich przyjemność.
Fotografuję też reklamy, ale tylko bannery i potykacze. Dlaczego? Dlatego, że zdecydowana większość z nich jest wystawiona nielegalnie, psują wizerunek zabytkowych kamienic i łamią kilka innych przepisów. A co najgorsze- ich właściciele nie uiszczają opłaty administracyjnej, a z czegoś trzeba żyć. Ołówków Faber Castell za darmo nie rozdają. Inni z kolei (to akurat błąd urzędnika, na szczęście nie mój, ale...) korzystają z każdej możliwości wykiwania, bądź powiedzenia A, zrobienia B. Jednym słowem, nigdy nikomu nie wierzyć na pysk. Mistrzem jest jeden koleś, całkiem blisko urzędu, który co prawda nie ma potykacza, ale wymyślił swoją własną agresywną reklamę. Kratę od drzwi ma z dwóch stron obłożoną reklamami i przypina ją do latarni. Blokując tym samym cały chodnik, więc piesi muszą przechodzić ulicą. Oczywiście jest to nielegalne, ale nie zwraca na to uwagi nawet straż miejska, która również mieści się w urzędzie. Gwałcenie prawa bez nawilżenia. Z mojej pobierznej analizy wynika, że facet specjalnie przeniósł kratę na drugą stronę drzwi, żeby móc przypinać ją do latarni i blokować chodnik.
Koleś na razie żyje w błogiej nieświadomości, ale w naszym tajnym urzędniczym bunkrze już gromadzimy materiały na niego i niedługo przyjdzie krasa na kutasa. A wtedy nawet sprzedanie dzieci i jednej nerki na czarnym rynku w Albanii mu nie pomoże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz