"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 24 lutego 2011

Dzień pierwszy- outro.

Po zmarnowaniu tych 3 godzin na 6 podpisów za którymi nie kryje się żadna realna wartość przeprowadzonych postępowań wreszcie skierowałem, wraz z kobietą z wydziału organizacyjnego, swoje kroki do MOJEGO wydziału. Zostałem przedstawiony mojemu przyszłemu w tamtym momencie i aktualnemu teraz, szefowi.
-Panie Szefie, oto nowy pracownik A.
-Ale jaki pracownik? Kim pan właściwie jest? Przecież mamy już komplet.
A-ha. Nikt z organizacyjnego nie przekazał mojemu wydziałowi, że 2 tygodnie wcześniej odpowiedział na CV i postanowił zatrudnić nowego pracownika. W związku z tym bardzo szybko dowiedziałem się, że nikt nie jest na mnie przygotowany, nie wie co i gdzie mam robić. Nie mam też swojego miejsca, krzesła, biurka, komputera, nawet długopisu. Okazało się też, że ukończenie państwowego uniwersytetu ze szczytów rankingu najlepszych szkół wyższych w RP (bezczelne samochwalstwo- fuck yeah!) budzi powszechny podziw (a to mówię całkiem na serio). Biorąc pod uwagę, że zdecydowana większość w najlepszym razie ukończyła Wyższą Szkołę Tego i Tamtego nie ździwiło mnie to aż tak bardzo. A ponieważ przez 99,9% czasu nie ma w okręgu 80 km wokół mnie ani jednej osoby mającej tak jak ja choć magistra w tej dziedzinie nauki którą studiowałem to nowo poznane osoby podchodziły do mnie jak wielbłądy do ogiera- niby też służy do jazdy ale wydaje się inny, dziwny, jakby jego kaprawe oczka mówiły, że chce zajebać mi awans.
Pan Szef w międzyczasie zaczął snuć wizję tego, co miałbym u niego robić. Wizja piękna, a przy okazji zupełnie odrealniona. A z każdym kolejnym dniem stawała się jeszcze mniej realna. Ale o tym później. W tym czasie jeszcze kulturalnie kiwałem głową i potakiwałem, aż zabrał mnie do sąsiedniego pokoju i posadził na moim miejscu. No dobra, to miejsce nadal nie jest moje- zajmuję je za kobietę, która poszła na miesięczny urlop zdrowotny- a więc siedzę na jej fotelu, przy jej biurku i piszę na jej komputerze. Sweet. Czy doczekam się swoich sprzętów? Rzecz ta ciągle jest bardzo wątpliwa.
Resztę dnia spędziłem na zapoznawaniu się z dokumentami jak najbardziej odpowiadających mojej specjalności i niezbyt związanych z zadaniem które zostało chwilę wcześniej przede mną nakreślone...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz