"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

piątek, 25 lutego 2011

Dzień siódmy- moje miejsce na świecie.

Każdy lubi, a właściwie inaczej- każdy potrzebuje mieć swoje miejsce na świecie. Tylko jego, tak żeby mógł tam trzymać swoje szpargały, czuć się wygodnie i móc powiedzieć innym w razie co- spierdalać. To samo tyczy się pracy i to każdej pracy. Nie ważne czy jesteś prezesem, kierowcą ciężarówki czy dziwką- musisz mieć swoje miejsce pracy, aby ją wykonywać. Jak widać, ja mam gorzej niż dziwka.
Może pamiętacie, jak całkiem niedawno pisałem jak to przyszedłem pierwszego dnia i nie miałem nawet własnego miejsca? Nic się pod tym względem nie zmieniło. Cały problem polega na tym, że biuro przeznaczone jest na X osób. W tej chwili pracuje tam X+1. A co najgorsze- nie ma fizycznej możliwości wcisnąć tam kolejnego stanowiska. Choć ja osobiście uważam, że dałoby się. Tyle, że zamiast wielkich, narożnych biurek (które i tak nie są wykorzystane nawet w połowie!) wstawić normalne i by stykało. Ale nie, w urzędzie nie zrezygnuje się z niczego co drogie za pieniądze podatników, mimo że się tego nie potrzebuje. Na tej samej zasadzie gdy złożyliśmy prośbę o dostarczenie ołówków nie dostaliśmy byle gówien tylko Faber Castell. Na oko 6x droższe niż zwykły ołówek, a rysują tak samo. Faktycznie, trójkątny przekrój i specjalne mini-wypustki sprawiają, że trzyma się je niezwykle pewnie i wygodnie, ale mimo wszystko...
Wracając jednak do tematu biurek i miejsca- jest "nadprogramowa" liczba pracowników i nie wiadomo co zrobić. Dopóki jeden z nich jest na urlopie wszystko "jakoś" pasuje. Ale dobre czasy niedługo się skończą. Co wtedy? Na razie jedyna dyskutowana opcja, to żebym podsiadał innego, który nie pracuje codziennie. Ale czasem on jednak do pracy też przychodzi i wtedy nie wiadomo gdzie miałbym siedzieć. Niby mamy 2 miejsca dla klientów, ale niewygodne i przy jakimś śmiesznym pseudo-stole pod którym nie ma miejsca na nogi (bo wstawiona jest szafka, co- klienci nie muszą mieć wygodnie). To samo tyczy się komputerów, krzeseł, etc.
Ogółem mógłbym komputer brać swój, to nie jest dla mnie jakikolwiek problem. Na rynku jest WiFi, może będę sięgał jeszcze. Nawet by mi to odpowiadało, lepsze wyjście niż korzystanie z czyjegoś komputera. I co z tego, że to "urzędowy", przecież każdy i tak trzyma tam swoje prywatne fotki, jakieś pierdoły, czy choćby historię oglądanych stron, bądź ulubione. Potrzebuję tylko krzesła i jakiegoś choćby quasi-biurka. Ale sprawy pokomplikowały się jeszcze bardziej. Okazuje się, że chce się do tego pokoju wtulić jeszcze jeden koleś, co nagle sprawi, że w pokoju o pojemności X będzie koczować X+2 urzędników. WTF?!
Mnie nie pytajcie, ja też nie rozumiem tej polityki zarządzania zasobami ludzkimi i przestrzenią roboczą. Wolałbym też nie być przeniesionym do innego pokoju. Siedzenie 40 godzin tygodniowo z jakimiś niedorobionymi życiowo amebami dla których meritum pracy to plotki, smsy i ciągłe wkurwienie. Bo ja mimo wszystko chciałbym coś robić, albo choć w spokoju przejrzeć sobie co tam w necie piszczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz