"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 24 lutego 2011

Dzień pierwszy- intro.

Na początku lutego był mój pierwszy dzień w nowej pracy. Zaczął się dość niepozornie, od kursu BHP. Choć powinienem raczej napisać “kursu”. Zgromadziła się, szokująca mnie, liczba ponad 30 ludzi do “odfajkowania” w tym aż 3 mężczyzn. Większość z nich była tu po ra n-ty z kolei, więc przez 1,5 godziny z łącznej ilości 2 przeznaczonych na to niezwykle istotne szkolenie mające na celu ochronę ludzkiego życia, poświęciliśmy na podpisywanie dokumentów przez ludzi, którzy nie byli tu po raz pierwszy. Na ostatnie 30 minut pozostała wybrana 3, w tym ja, której prowadzący nie znał, zatem postanowił przeszkolić. Do tego momentu wydawało mi się, że umiejętność obsługi gaśnicy, czy świadomość, że opaskę uciskową można zastosować właściwie tylko w przypadku utraty lub kompletnego zmiażdżenia kończyny jest rzeczą aż nazbyt oczywistą. Podobnie jak nie używanie windy w płonącym budynku. Myliłem się. Szkoda, że w przeciągu tej półgodziny nie daliśmy rady omówić więcej tematów, może dowiedziałbym się jak jeszcze lepiej jak bardzo ludzie od których kiedyś może zależeć moje życie nie potrafią go uratować. Dowiedziałem się za to niezwykle istotnej rzeczy- jeśli kiedykolwiek w urzędzie wybuchnie pożar, bomba, zaatakują wściekłe wiewiórki bądź islamscy terroryści i będę chciał to przeżyć- jestem zdany na samego siebie.
Po podpisaniu przez nas dokumentów zaświadczających, że potrafimy udzielić pierwszej pomocy w warunkach biurowych i przykazaniu prowadzącego “nauczcie się tego, to może się kiedyś przydać” (tak jakby to przykazanie przekreśla sens szkolenia, nie?) udaliśmy się do lekarza.
Nie wiem na jakiej zasadzie nasza trzydziestka wyruchała innych pacjentów czekających przed nami w kolejce do niego, ale weszliśmy pierwsi. W środku zacząłem się trochę stresować, niekoniecznie tym że miałem się negliżować przy dziewczynach, ale tym że lekarz, człowiek kompetentny może znaleźć jakieś “ale” dyskwalifikujące mnie z urzędniczej pracy.

-Proszę stanąć na jednej nodze i policzyć do 15.
-1... 2... 3...
-Dobra, wystarczy. Jest pan zdrowy?
-Tak.
-Dobrze, do widzenia.

Już? Nie no, to jakiś żart, przecież właściwie nic nie sprawdził. No i po co się miałem rozbierać? Żeby pochwalić się moimi tytanowymi mięśniami dla niepoznaki ukrytymi pod tłuszczem? Jaki tego był sens? To ostatnie pytanie będzie mi chyba towarzyszyło do końca mojej urzędniczej pracy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz