"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

niedziela, 19 stycznia 2025

Dzień trzysta czwarty - final countdown 1/3

Doszliśmy więc do końca, zaczynamy ostatni akt. I zacznijmy go od retrospekcji.
Dwa lata przed okresem, o którym zaczęliśmy teraz pisać pomyślałem sobie, że dosięgnąłem dna. Miałem wrażenie, że albo zacznę działać i coś zmienię, albo zapadnę się w muł tego Urzędowego dna i tam zdechnę. Mój stan psychiczny w tym okresie był już na tyle zły, że poza terapią leczyłem się też farmakologicznie. Na szczęście nic „grubego”. Ale najważniejsze, że pomogło na tyle, że wziąłem się za robotę. Przez rok robiłem multum kursów żeby zdobyć nowe umiejętności i przypomnieć sobie stare. HTML, CSS, JS, Python. Skonsultowałem to ze znajomą HR-ówą. Okazało się, że to za mało więc w kolejnym etapie zacząłem studia podyplomowe. Historia, która teraz zaczniecie czytać zaczyna się na miesiąc przed obroną mojej pracy.

Wracamy więc do historii. Na pewno pamiętacie, że przy różnych świątecznych okazjach dostawaliśmy w Urzędzie do wypełnienia prośbę o zapomogę z funduszu socjalnego. I jak pamiętacie każdy tam wpisywał głupoty byle się zgadzało. Ale tego roku los mi trochę sprzyjał i dostałem dwa egzemplarze formularza. Jeden więc wypełniłem normalnie, a w drugim popuściłem wodze swojej śmieszkowej fantazji. I poprosiłem o pieniądze na różne, czasem nielegalne, głupoty żeby poradzić sobie lub raczej złagodzić swoje problemy psychiczne. I temu zrobiłem zdjęcie, wrzuciłem na swoje „sociale”, a potem do niszczarki.

Oczywiście, ja wiem jak działa internet. Więc nigdy nie wrzuciłem (i nadal tego nie robię) informacji o tym gdzie pracuje. Mam też włączone ograniczenia widoczności swoich postów nie tylko do znajomych, ale nawet do konkretnych ich grup. Oczywiście zdjęcie też przyciąłem tak, żeby nie było widać żadnych danych ani zakładu pracy ani moich. Oczywiście śmieszkom nie było końca, a okazało się, że to był dopiero początek.

Następnego dnia z samego rana przy podpisywaniu listy jeden z dobrze poinformowanych kolegów przywitał mnie słowami:
-Uważaj, bo masz przejebane.
-Czemu?
-A co wczoraj zrobiłeś?
-Jak codzień w robocie: nic.
-Nie w robocie…
-No chyba żartujesz.
-Zobaczysz.
Trochę mi się wierzyć nie chciało, więc zaintrygowany poszedłem do swojego biura i czekałem. Czekałem. I czekałem i nic się nie działo. Postanowiłem więc olać temat i ruszyć na Urząd w poszukiwaniu kawki u kogoś. I gdy tak sobie wędrowałem korytarzami zagadała koleżanka.

-Hej Młody, choć na chwilę.
Trochę się zestresowałem. Ciągnęła mnie w mniej używany korytarz, a nie jest w moim typie i do tego mężatka. Prawda okazała się jednak jeszcze bardziej fantazyjna. Otóż dostała opierdol za to, że polubiła mój wczorajszy post ze zdjęciem. Nie tylko ona, ale KAŻDY kto polubił ten post. A każdy kto skomentował musiał komentarz usuwać po opierdolu i pod groźbą nagany.

Nie powiem, poziom abstrakcji nawet jak na Urząd zrobił na mnie wrażenie. Postanowiłem więc wrócić do biura i poczekać na rozwój wypadków.
A tych doczekałem się godzinę później, gdy zostałem wezwany wraz z przełożonym do Sekretarza. Który przywitał mnie oczywiście jak zawsze bez jakiegokolwiek powitania.
-No i proszę, tłumacz się.
Była tam też jedna a harpii, która miała być bezstronnym świadkiem rozmowy. Bezstronny w rozumieniu Urzędu, czyli ślepo potwierdzi wszystko co Sekretarz każe.
-A z czego mam się tłumaczy, Sekretarzu?
-Co to jest?
Zapytał podsuwając mi wydrukowane czarno-białe kartki.
-Wydruk zrzutu ekranu.
-No i?
-No i, no i?
-Pan sobie żartuje. Pan ośmiesza publicznie Urząd.
-Ma pan rację, to jest żart. I nie ma pan racji, bo raz, że nie jest to publicznie, a dwa, że nie do powiązania z Urzędem. Ze mną w sumie też niezbyt.
-To niby skąd to mam, jak nie jest publiczne?
-Od kogoś, kto nadużył mojego zaufania i uprzejmie doniósł wraz z własną interpretacją.
-Czyli jest publiczne.
-Tak publiczne, jak ktoś doniósłby co pan robi w domu.
-Dobrze, w takim razie ja skończyłem. Wysłuchałem pana i nie uniknie pan konsekwencji.
-W ogóle mnie pan nie wysłuchał.
-Dobrze, to proszę kontynuować jak pan chce.
-Zamierzam. Wzywa mnie pan tutaj na podstawie informacji, które zostały pozyskane potencjalnie z naruszeniem regulaminu platformy, na której zostały opublikowane, a możliwe, że również z naruszeniem prawa. Grozi mi pan konsekwencjami za moje prywatne rzeczy. Uważam takie działanie za wyjątkowo nie fair.
-Pana zdaniem to jest śmieszne i to jest zachowanie godne urzędnika?
-Moim zdaniem nie jest pan od oceniania co jest śmieszne, a co nie. A moje zachowanie nie odbiega godnością od zachowania innych pracowników tego urzędu.
Stawiając kropkę spojrzałem głęboko w oczy Harpii będącej świadkiem tej rozmowy dając jednoznacznie znać, że myślę też o niej.
-Jeśli skończył pan to proszę wyjść.

Wyszedłem więc. Wiele osób, którym relacjonowałem bardziej dokładnie tą rozmowę stwierdziło, że podziwiają mnie za spokój i merytoryka, ale faktycznie byłem mocno zdenerwowany. Czekanie w biurze na wyrok też nie poprawiało mi nastroju, a gdy zadzwonił telefon to żołądek podszedł mi mimowolnie do gardła. Ale okazało się, że to Szef wszystkich Szefów mnie tym razem wzywa. Robi się ciekawie.
-Cześć Młody.
Ten się przynajmniej wita.
-Dzień dobry.
-No i co tam się stało z tym postem?
-Nie wiem, coś Sekretarz zaszalał.
-Widziałem ten post.
-I co?
-Hehe, no nie powiem, zabawny. Ale jednak też trochę zbyt po bandzie.
-Może, no ale prywatnie taki mam humor.
-Sekretarz chce cię wywalić dyscyplinarnie.
-Słucham?
-Ale spokojnie. Nic takiego nie będzie się działo. Dostaniesz naganę i jakąś karę. Prosiłbym, żebyś ją po prostu przyjął i zamykamy temat.
-Ok. 
I tak się rozstaliśmy akurat, żebym był wezwany do Sekretarza na oficjalne ogłoszenie wyroku.
-Dostaje pan naganę za zachowanie niegodne urzędnika. Dodatkowo zostaje pan przeniesiony na 2 tygodnie do pracy u ogrodnika miejskiego.

Zgodnie z umową z Szefem wszystkich Szefów przyjąłem karę. Ale okazało się, że to jeszcze nie koniec…

niedziela, 12 stycznia 2025

Dzień trzysta trzeci - wszystko trzeszczy.

Zastępcy chyba nie poświęciłem nigdy wystarczająco dużo uwagi. A to człowiek-rozczarowanie. Przyszedł do Urzędu znikąd - później mówiono, że człowiek ten nadszedł od północy, od jakiegoś wsparcia w czasie kampanii dla Szefa wszystkich Szefów. Mieliśmy pewne nadzieje z nim związane. Młody, spoza Urzędu, może akurat.

Ale nie, krąg musi być zamknięty - nikt nie weźmie na zastępcę osoby, która mogłaby być zbyt samodzielna i za bardzo się wybić. I taki właśnie był Zastępca. Decyzji żadnych zasadniczo sam nie podejmował. Zawsze do Szefa wszystkich Szefów o radę. Znajomy dyrektor z innego urzędu określił go dość celnie: „ślizgacz”.

Bo tak właśnie wszędzie się ślizga. Wślizgnąć się na antenę radia, żeby pochwalić się cudzymi sukcesami, wyślizgnąć gdy pojawiają się problemy lub niekomfortowe pytania. Nadaje się z tym do polityki.

„Jego” decyzje były w stylu odwrotnego Midasa. Przykładowo wymyślił, że wspaniałomyślnie da mieszkańcom miasta jednej zimy lodowisko. Niby fajnie, ALE… To była akcja stricte marketingowa, więc zamiast postawić je w spokojnym miejscu w parku walnęli je na środku rynku miejskiego, żeby każdy widział dzieło Zastępcy. Tyle, że żeby to lodowisko działało musiały chodzić generatory - dzień i noc. Ludzie w promieniu 100 metrów od rynku wściekli, bo cały dzień i noc aż szyby się trzęsą i spać się nie da.

Początkowo pozował też na swojego luzaka. Ale też i ta maska szybko opadła. Zadzwonił kiedyś do mnie:
-Młody, trzeba by zrobić takie plakaty do wydarzenia.
-Ok, ale może to lepiej do rzecznika prasowego Urzędu?
-Nie obchodzi mnie do kogo, zorganizuj to.
Znalazł się księciunio, nadzorcą niewolników spod znaku „wyjebane na zakres obowiązków”.

Zastępca studiował też z jednym urzędnikiem w jednej grupie, w lokalnej szkole wyższej. Kolega urzędnik się ucieszył, ziomek z grupy zawsze można trochę pogadać, może uda się coś naprostować w Urzędzie. Taaaa… czy jedzie mi tu czołg? Zastępca udaje, że się nie znają. Nawet przypadkiem dowiedziałem się dlaczego. Nie dlatego, że jest po prostu chamem (to też, ale nie przez to), powód jest bardziej zawoalowany. Otóż po mianowaniu go na stanowisko zastępcy Zastępca bardzo starał się podkreślać, że ma kompetencje i wykształcenie, w końcu jest MAGISTREM. Ale w budowaniu tego wizerunku bardzo przeszkadzało mu, że jest magistrem po studiach zaocznych w szkole wyższej z Koziedup Dolnych. Tytuł mgr na nikim dziś nie robi wrażenia, jednak Zastępca bardzo, bardzo, BARDZO chciał udowodnić (chyba najbardziej samemu sobie), że on jest świetnym wyborem.

Szybko więc zrozumiałem, że to element idealnie pasujący do układanki. Jeśli układanką nazwiemy koryto. Bo plan nagłej zmiany Zastępcy z tego, co był od prawie 15 lat był najprawdopodobniej prosty.

Dwóch zawsze ich jest. Nie mniej, nie więcej. Mistrz i uczeń. Bo widzicie, zmiana zbiegła się w czasie z ogłoszeniem, że aktualnie rządzący samorządowcy mają jeszcze 2 kadencje i naraska. Więc Szef wszystkich Szefów wymienił sobie zastępcę z emeryta na młodszego i lepiej prezentującego się w nadziei, że wyszkoli go w 1 księżyc i wypromuje w 2 kadencje. A wtedy będą mogli zamienić się stanowiskami. I stołki zabetonowane. Nie po to wprowadziło się w gminach demokratyczny feudalizm, żeby teraz tracić władzę przez wymysły jakichś polityków, którzy swoją droga już siebie w tym zakazie nie ujęli.

Więc tak naprawdę nic nie trzeszczy. Wszystko w Urzędzie jest i ma pozostać na, mniej więcej, swoim miejscu.

niedziela, 5 stycznia 2025

Dzień trzysta drugi - miedź.

Ciekawe, czy znacie mój ulubiony historyczny mem. Właściwie to nawet nie do końca mem, bo historia wydarzyła się naprawdę i na jej podstawie dopiero zaczęły powstawać memy.

Otóż chodzi o glinianą tabliczkę z Ur, którą uznaje się za najstarszą znaną skargę klienta na świecie. Niejaki Nanni pisze do handlarza miedzią Ea-nasira, że ten sprzedał mu sztabki miedzi złej jakości i dodatkowo nieprzyjemnie potraktował go oraz jego ludzi. Ea-nasir to było najwyraźniej niezłe ziółko, bo Arbituram skarżył się, że ciągle nie otrzymał jeszcze swojej miedzi, a skarg na jakość sprzedawanej miedzi było więcej. Co i tak mogło się opłacać Ea-nasirowi gdyż jego domostwo miało jakieś 110 m2 podczas gdy inne w sąsiedztwie średnio miały tylko ok 70 m2. A to wszystko działo się ponad 3700 lat temu.

Skąd to wszystko wiemy? Archeologia. Ale poza tym ówczesny Sumer był wystarczająco rozwinięty cywilizacyjnie, żeby tworzyć takie zabytki materialne jak tabliczki gliniane z zapisaną skargą na jakość świadczonych usług. Tymczasem my nie mamy pojęcia gdzie Mieszko wziął chrzest prawie 2700 lat po tym, jak Ea-nasir kręcił wałki na miedzi.

I właśnie o tym myślałem, o poziomie zorganizowania państwa, gdy siedziałem w magazynie na godzinę przed otwarciem go dla potrzebujących pomocy uchodźców z Ukrainy. 2 miesiące temu rozpoczął się kolejny, gorący etap wojny na wschodzie, uciekają przed nią tysiące kobiet i dzieci. Urząd postanowił wesprzeć ich w tych pierwszych, najtrudniejszych momentach w obcym kraju, czasem tysiące kilometrów od domu.

To bardzo dobrze, ale sposób w jaki się za to zabrał jest typowo… Urzędowy. Patrzę na ten magazyn i widzę kompletny chaos. Wszędzie leżą kartony z darami, kompletny misz-masz. Jeśli ktoś by mnie zapytał, czy mam XYZ odpowiedziałbym zgodnie z prawdą „nie wiem”. I właśnie, odpowiedziałbym bo jak się słusznie domyśliliście to mnie uczyniono odpowiedzialnym nad zarządzaniem tym wszystkim. A ja tak pracować nie mogę. Szczęśliwie zorganizowane wszystko jest na odpierdol - nie tylko zaopatrzenie, ale też rozpropagowanie informacji. Dało mi to niezbędny czas w postaci jednego dnia na uporządkowanie tego bałaganu.

Razem z przypisaną mi do pomocy Ukrainką mieszkającą od 10 lat w Polsce zrobiłem porządek. Chemia w jedno miejsca, ubrania w drugie, zabawki i inne gadżety dla dzieci w trzecie. A tam podział na dalsze kategorie. W bonusie miejsce czwarte - śmieci. Serio ludzie, kurwa, jak nie macie co dać to nie dawajcie nic zamiast używanych szczoteczek do zębów, rozpadających się i połamanych zabawek czy upierdolonych ciuchów.

Następnego dnia wiem już co mniej więcej mam i ile. Mam już małą poczekalnię i nawet zaplecze socjalne. Jestem gotowy do działania.

Nie ma natłoku ludzi, jednak moje miasto leży w zachodniej Polsce, dużo uchodźców tu nie trafia. Staramy się każdemu zapewnić to co niezbędne na start. Od razu widzę, że najważniejsza jest chemia. A z niej najbardziej produktu dla najmniejszych dzieci - pieluchy, chusteczki, mleko, kremy. I tak się składa, że tych najmniej mam. Dzwonie więc do zastępcy Szefa wszystkich Szefów, który jest u nas twarzą medialną i koordynatorem zbiórek.

-Potrzebuje mleka, pieluch, chusteczek, jakichś prostych leków jak gripex.
-Ok, rozumiem. Jedzie do ciebie Młody samochód z towarem.
-Super, dzięki.


Przyjeżdża samochód. 6 worków ciuchów. Koniec. Nie ma nic, co ktokolwiek by potrzebował.

-Zastępco. Nie to potrzebuje.
-Ale o co ci chodzi?
-Nie potrzeba takich ilości ciuchów. Potrzebuje rzeczy pierwszej potrzeby.
-Dobra, jutro będzie.


Jutro dojechały kolejne 2 samochody, łącznie 5 worków ciuchów i 2 kartoniki mleka modyfikowanego. Starczy dla dwóch matek. Jak podzielimy, to dla czterech.


-Zastępco. Nie ciuchy. Proszę, nie mam gdzie już ich wrzucać.
-Tak ludzie dają.
-Ok, ale tego nie potrzebujemy. Przekaż do mediów co naprawdę potrzeba.
-A. No dziś będę w radio, mogę powiedzieć.
-Super. Wysyłam listę.


Wejście miał chwilę po serwisie informacyjnym po 12:00. Cytując „od wczoraj zorganizowałem 3 transporty, 11 worków pomocy - prosimy każdego kto może, o przekazanie kolejnych do następujących lokalizacji…”.


-Zastępco. Prosiłem, żeby powiedzieć co potrzebujemy…
-Ludzie pomagają, co ci w tym przeszkadza?
-Kurwa nic mi nie przeszkadza poza tym, że mam magazyn zajebany ciuchami i odsyłam matki z pustymi rękami.
-Młody. Nie tym tonem.
-A jakim mam tonem mówić, żeby dotarło?
-Pi… Pi… Pi…


Ciuchy płyną szerokim strumieniem. O mydła, podpaski, mleko walczę jak o ogień. Czasem przyjeżdżają pod magazyn zwykli ludzi i sami podrzucają co nieco.


-Ciuchów mamy dość, ale dziękuję za gest i pomoc.
-A… a czegoś konkretnego brakuje?
-Tak. Potrzeba głównie środków higienicznych.
-Och, szkoda że nie wiedziałem wcześniej… Ale podskoczę, tu obok jest sklep. Zaraz wracam.

Potem transport z Urzędu. Ciuchy, ciuchy, ciuchy, 10 sztuk mydła i 2 szampony. Do Zastępcy już nawet nie dzwonię. Po prawie 2 tygodniach osobiście się pofatygował w delegację z paroma radnymi. Wchodzi do magazynu, rozgląda się i rzuca:

-Kurwa Młody, co tu zrobiłeś? Wygląda jak lumpeks.

Historia mojej wyszukiwarki tamtego wieczora: gliniane tabliczki, jak zrobić gliniane tabliczki, rylce, wypalanie gliny… W 5700 roku będą jeszcze o Tobie pamiętać, Zastępco.