"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 24 lutego 2011

Dzień trzeci- inne zadania.

Szybko zauważyłem, że postawione przede mną zadanie byłbym w stanie wykonać w 2 dni. Pewnie nie wiecie, ale tytuły wpisów są abstrakcją, a nie realnym dziennikiem. “Dzień trzeci” opisuje więc wydarzenia oddalone o więcej niż 24 h od “Dnia drugiego”.
W każdym bądź razie- swoje zadanie mógłbym zrobić ekstremalnie szybko, ale Szef podkreślał “z tym się nie spieszy, mamy czas, nie musimy się spieszyć”. Biorąc pod uwagę, że poroniona idea telebimu mogłaby być zrealizowana dopiero w 2 etapie prac rewitalizacyjnych, a przez najbliższe kilka miesięcy nie będzie ukończony jeszcze etap 1, to faktycznie nie mam powodów do pośpiechu. Jednak czas w którym nic się nie robi mija potwornie wolno, ciągnie się i jest gęsty niczym woda w Zatoce Meksykańskiej. Zabrałem się więc za pomaganie w pracy moim “współtowarzyszom w niedoli” z którymi siedzę w pokoju. Dogadujemy się dość dobrze i jeśli mam być szczery to nawet ich polubiłem. Tak jak ja nie kończyli Wyższej Szkoły Tego i Tamtego tylko uniwerek i polibudę. Mają rozległe zainteresowania, realizują się w sztuce... Tak więc chętnie pomagam im gdy się nudzę, a nudzę się 7 godzin w czasie 8 godzinnego dnia pracy. W związku z tym trochę wędruję, zarówno po urzędzie jak i po innych urzędach. Zawsze to kilkanaście minut wyrwane nudzie, kilkanaście minut pozwalające na głębszą refleksję i poznanie pracy urzędniczej.
Po tym co dotychczas napisałem może się wydawać, że niemożebnie wręcz się obijam. Sam tak myślałem, ale okazało się, że jestem w błędzie. W porównaniu do innych wydziałów jestem super-wydajną maszyną do rozkurwiania systemu. W jednym z pomieszczeń złożonych z 3 pokoi wszystkie urzędniczki siedzą razem w jednym, kawa, ciastka, plotki, smsy. A od kiedy przyszedłem tam o 7.50 po kilka podpisów przestały mówić mi dzień dobry. Później dowiedziałem się, że próba załatwienia czegokolwiek przed 8 (robotę zaczynamy o 7.15) jest potwornym faux pas i zadaniem niemal niewykonalny. W każdym pokoju są też bezprzewodowe telefony, co jest zupełnie słuszne. Biurek jest kilka, a kable przeszkadzają. Szczególnie jeśli dzwonią klienci (tak, tak, nie ma już petentów), a sami jesteśmy 3 pokoje i 2 piętra od telefonu u koleżanek na kawie. Teraz przynajmniej można go wziąć i “bezpieczniej” kawkować.
A ja sam po 2 tygodniach pracy “w wolnych chwilach od mojego projektu” skończyłem rzecz, której nikt nie mógł dokończyć od 2 lat...

1 komentarz:

  1. i potem człowiek idzie i go wypierdalają albo opierdalają, że marudzi.... mówią, że się nie da, że długo... chuj nie urząd.

    OdpowiedzUsuń